Ewa Andrzejewska w zbiorach BWA.


Ewa Andrzejewska urodziła się w 1959 roku. Była absolwentką wyższego Studium Fotografii w Warszawie. Wspólnie z Wojciechem Zawadzkim kierowała programem Galerii „Korytarz” w Jeleniogórskim Centrum Kultury, Jeleniogórskiej Wszechnicy Fotograficznej. Organizowała plenery i Biennale Fotografii Górskiej. Współorganizowała Wyższe Studium Fotografii w Jeleniej Górze. Należała do Związku Polskich Artystów Fotografików (ZPAF).

Tekst Wojciecha Zawadzkiego o Ewie Andrzejewskiej. Ten tekst oraz inne materiały poświęcone Artystce znajdują się w katalogu wystawy „Ewa Andrzejewska. Fotografia 2000–2007” oraz na stronie BWA:
http://galeria-bwa.karkonosze.com/ewa-andrzejewska-fotografia-2000-2007/

O fotografii Ewy Andrzejewskiej

Nieruchoma, całkowicie płaska powierzchnia błony fotograficznej, przypominająca, być może, zamarznięte jezioro. Za sprawą światła wyzwolonego wolą, okiem i wrażliwością fotografa nagle ożywa. Rozpoczyna się ruch cząsteczek elektrycznych dotychczas tkwiących nieruchomo w jego wnętrzu. Aniony i kationy atakują się wzajemnie. Łączą i dzielą się w absolutnie tajemniczy sposób dla artysty tworząc strukturę przyszłego obrazu fotograficznego. Czy przyszłego? Czy już istniejącego w niedostrzegalny dla nas sposób? Oto, być może, wielka tajemnica fotografii, którą odkrywamy dopiero w momencie ujawniania, za pomocą chemii, obrazu utajonego, jak nazywają go fototechnicy. Zaistnieje wtedy negatyw czyli odwrotność tego co fotograf pragnie ukazać światu. W jego osobistym, negatywnym wizerunku fragmentu rzeczywistości zawarte są być może, wszystkie oczekiwania człowieka, który go stworzył. Jego radości, lęki i poglądy. A nade wszystko przekonanie o zapisaniu kawałka kosmosu, który go otacza. Sposób pojmowania tego, co nazywamy życiem, czyli tego, co nas tworzy i dotyczy. Tego, co być może cenimy najbardziej.

Obrazy fotograficzne Ewy Andrzejewskiej, w swojej stylistyce wydają się potwierdzać tę tajemniczość powstawania fotografii. Z jednej strony potwierdzają istnienie rejestrowanej rzeczywistości, co autorka dość przewrotnie nazywa niekiedy fotografią pamiątkową, z drugiej zaś wydaje się prowadzić z odbiorcą (a może sama ze sobą) intrygującą grę ukazując świat swojej wyobraźni jakby zaprzeczając jego istnieniu. Świat zupełnie odmienny niż postrzegany potocznie. Zwyczajne drzewa i trawy łąk zamieniają się w fotografii Ewy Andrzejewskiej w dżungle i sawanny pozwalając nam przeżywać wraz z nią wędrówki po światach nam nieznanych. Jej fotografia bowiem nie jest prostym oknem, przez które spoglądamy na rzeczywistość. Jest całym systemem krzywych zwierciadeł , który w niesłychanie szlachetny sposób odbija dla nas własny świat. Świat fantasmagorii. Sennych wyobrażeń. Marzeń. Czasem, być może, lęków. Patrząc na wizerunki miejskie trudno jest nie przywołać z pamięci Drohobycz Brunona Szulca, która w jego prozie – wbrew rzeczywistości – zaistniała jako wielopiętrowa metropolia, tętniąca życiem i nieistniejącą przestrzennością. Ewa Andrzejewska w swojej fotograficznej wizji miasta potrafi zamieniać niewielkie, pojedyncze budynki w bryły zamków wyrastających ponad horyzonty traw i broniących tajemnic swoich wnętrz. Realizacji tego rodzaju wyobraźni fotograficznej służy artystce nie tylko wrażliwość, głęboka wiedza i wieloletnie doświadczenie ale również aparatura, którą wybiera do tworzenia swoich poetyckich zamierzeń. Wszak określono ją niegdyś mianem „poetki fotografii”. Od 2000 roku , choć nie rezygnuje, od wielu lat z używania nowoczesnego sprzętu fotograficznego, fotografuje starą, prostą, mieszkową kamerą, pozbawioną wszystkich urządzeń, które obecnie uprecyzyjniają i ułatwiają pracę fotografa. Użycie błon ciętych 9x12cm i z ich prymitywną charakterystyką i „niepełnosprawnej” migawki w obiektywie, które pozwalają, za każdym razem na specyficzny komfort niepokoju w oczekiwaniu na rezultat zdjęcia. Statyw i archaiczna płachta osłaniająca matówkę aparatu. Oto wizerunek twórcy tych fascynujących obrazów fotograficznych, bo z całą świadomością nie chciałbym nazwać ich zdjęciami. Całkowicie ręczna obróbka chemiczna. Ciemnia, która w umysłach wielu młodych odbiorców i adeptów fotografii odsyła do tajemniczych atmosfer pracowni alchemików i fakt fizycznego istnienia kliszy negatywowej jako niepodważalnego dowodu działania światła na szlachetnej powierzchni srebra, które w rzeczywistości cyfrowej nie zawsze daje się zauważyć, znakomicie dopełnia ten obraz. Ewa Andrzejewska ukazując nam, na swój specyficzny sposób elementy życia, które nas otaczają wydaje się chcieć przekonać do jej całościowego poglądu i swojego stosunku do Ziemi – Planety, której jakże niewielką ale integralną cząstką jesteśmy. I to cząstką, wbrew naszym ludzkim sądom nie najważniejszą. Wszak to my, ludzie, uzurpując sobie prawo do decydowania o tym, czym ma być Planeta – Ziemia, gwałcimy od wieków, a od niedawna coraz szybciej Jej naturę czy wręcz domniemywaną, swoistą inteligencję, ponosząc zresztą często surowe konsekwencje swojej aktywności.

Poza tym Ewie Andrzejewskiej jako artystce pracującej w dziedzinie fotografii – sztuce jak to określił kiedyś znany krytyk Jerzy Busza udaje się realizować rzecz dość rzadką w przypadku twórcy, który zdobył od lat uznanie wielu poważnych galerii, muzeów i krytyków zajmujących się sztuką fotograficzną. Tworzy obrazy uniwersalne, które zdobią często, po prostu ściany bardzo wielu mieszkań, ciesząc oczy ludzi, którzy po prostu lubią na nie spoglądać. Bo fotografia Ewy Andrzejewskiej ze swoją wizualnością wydaje się być niepowtarzalna. Unikalność tych obrazów może wydawać się czymś najcenniejszym. Jest jak prawdziwy odcisk dłoni autora w kawałku szlachetnego kruszcu, jakim, w tym przypadku jest fotografia.

Weekend z 8-go na 9-go lipca 2007 roku.

Wojciech Zawadzki

Dofinansowano ze środków Narodowego Centrum Kultury w ramach programu Kultura w sieci.
Patronat medialny: Jelonka.
Działalność BWA jest finansowana z budżetu Miasta Jeleniej Góry.


 


Komentarze